Rozmowa z Urszulą Grabowską

Urszula Grabowska

Urszula Grabowska. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Kilka dni przed premierą filmu „Joanna” Feliksa Falka rozmawialiśmy z aktorką Urszulą Grabowską, która zagrała w obrazie nagrodzonym za scenariusz, reżyserię, kostiumy i charakteryzację na 35. FPFF w Gdyni.

 

PISF: Wybierając się na film „Joanna” widz może pomyśleć, że idzie na film wojenny, tymczasem zobaczy bardzo dobry film o kobiecie, która próbuje przetrwać w czasach II wojny światowej. Jak pani sądzi, jak ważne jest opowiadanie o naszej historii w sposób, jaki robi to Feliks Falk? Niewiele jest w polskim kinie historii wojennych, opowiedzianych z kobiecej perspektywy…

 

Urszula Grabowska: Owszem. Tak naprawdę historia w tym filmie jest bardzo ważna, ale jest ona pretekstem do opowiedzenia czegoś istotnego i uniwersalnego, nie tyle o kobiecie też, co o człowieku w ogóle. Tak się składa, że główną bohaterką „Joanny” jest kobieta, i pewnie nie przypadkiem, dlatego, że dużo mamy podań o sławnych bohaterach wojennych i działaczach AK oraz osobach z podziemia, natomiast wtedy tak naprawdę kobiety były prawdziwymi bohaterkami tamtych czasów, dnia codziennego, kiedy zostawały bez mężczyzn, którzy szli na wojnę. Jeżeli była jakaś szansa na przetrwanie, na zabezpieczenie bytu, to była ona po stronie kobiet. Był to gigantyczny wysiłek, który te kobiety podejmowały. Dodatkowo były w niekomfortowej sytuacji, naciskane z różnych stron, w ciągłym zagrożeniu nie tylko życia ale też kobiecości, własnej godności. W „Joannie” rzeczywiście ciężar jest po stronie kobiet, mężczyźni są tylko zaznaczeni w opowieści. Ten film to historia Joanny, ale i małej dziewczynki oraz jej matki. Także siostry i matki głównej bohaterki. Kobiety mają niezwykłą siłę przetrwania i działania w ekstremalnych warunkach, wykazują się też większą odpornością psychiczną niż mężczyźni. Ten film zadaje też pytanie o to, na ile my tak naprawdę siebie znamy. Człowiek zna siebie i może poznać siebie tylko na tyle, na ile go sprawdzono.

 

Jak trafiła pani do filmu Feliksa Falka? Z wywiadów wiem, że już 10 lat temu planowali państwo współpracę.

 

Planowali to za dużo powiedziane. Dziesięć lat temu miałam ogromne szczęście poznać Feliksa, zostałam zaproszona przez drugiego reżysera na próbne zdjęcia do jego filmu, do którego się wtedy przymierzał. Rzeczywiście wygrałam, dlatego mnie zapamiętał, ale niestety w tej konfiguracji nie doszło do realizacji. Nie wiem też, czy Feliks powrócił do tego pomysłu, zdjęcia były przesuwane z roku na rok, a powiem szczerze, bohaterka, którą miałam zagrać, była bardzo młodą i naiwną osobą, także moje warunki z roku na rok się zmieniały. Jednak nasza znajomość przetrwała. Myślę że nic się nie dzieje przypadkiem, ja się cieszę z takiego obrotu sytuacji. W tamtym filmie kobieta nie była postacią tytułową, przy „Joannie” na pewno dostałam cięższe i bardziej skomplikowane zadanie.

 

Mówiąc o naiwności kobiecych bohaterek w kinie – czy nie sądzi pani, że widzowi Joanna może się wydać trochę naiwną osobą? Żyjąc w tak trudnych czasach bierze na siebie niezwykle trudne zadanie: podejmuje się przechowania żydowskiego dziecka.

 

To jest dobrze postawione pytanie. Jeżeli widz ma taki odbiór Joanny to tak naprawdę warto się zastanowić, kim jest i jaki jest współczesny odbiorca, jakie ma wartości i jakie wartości niesie współczesny świat. Przy pracy nad rolą nie przemknęła mi nawet taka myśl.
Dla mnie, w moim ujęciu są to wartości, które należy ocalać. Dziś mamy trochę bardziej egoistyczne czasy, jesteśmy skoncentrowani na sobie, nie żyjemy, przynajmniej moje pokolenie, w sytuacji realnego zagrożenia. Mamy dość dużą swobodę i granice wolności, z którą nie zawsze wiemy, co chcielibyśmy i możemy zrobić. Co też się staje, jak uważam, przekleństwem tych czasów.

 

Niektórzy mogą także zarzucić Joannie i twórcom tej postaci, że jest w niej za dużo romantyzmu. Ciekawe jest jednak, że to nie naziści stawiają „kropkę nad i” w życiu Joanny.

 

Nie ma kompromisów w tym filmie. Jak mówi reżyser – jest to jeden z najbardziej bezkompromisowych filmów, jakie zrobił, ja też uważam, że nie można było w żaden sposób rozmiękczać tej historii, dlatego, że tamte czasy nie pozostawiały ludziom żadnej szansy i żadnej nadziei. To rzeczywiście istotne, jak pani mówi, że „kropkę nad i” stawiają jednak w jej życiorysie tzw. „swoi”, a nie naziści. Często jest tak, przykładając to do współczesnej miary – jaką my mamy łatwość wydawania sądów i ocen w rzeczach i małych i ważnych. Częstokroć te oceny, szuflady są strasznie krzywdzące.Weźmy choćby kwestie dotyczące lustracji. Pomówić jest łatwo, oczyścić potem nazwisko, albo wymazać ten błąd znacznie trudniej, nie można tego nadrobić. O tym też jest ten film.


Kiedy rozmawiamy o tym, jak łatwo ocenia się dziś ludzi nie można nie wspomnieć o tym, jak w prasie i mediach pojawił się wątek pani fryzury i tego co się stało – na tym skupiły się, nazwijmy je te bardziej brukowe media. Przypomnijmy: na potrzeby filmu bardzo drastyczne zmiany zaszły w pani uczesaniu. Tego wymagała rola.

 

Brukowe media w ogóle nie zadawały sobie pytania, czy to ma związek z zawodem, tylko od razu oceniały i szkalowały. Pisano, że się oszpeciłam, że w tamtej fryzurze lepiej, w innej gorzej, że coś mi na głowę upadło, albo że coś mi dolega, łysienie plackowate bądź nowotwór. Rzeczywiście, były różne pomówienia. O czym to świadczy? Wydawałoby się, że nietrudno wpaść na pomysł, że może aktor -mężczyzna tak jak potrafi się przeistoczyć do „Ogniem i mieczem” i wystrzyc się na szlachciurę, tak kobieta-aktorka też mogła zmienić „wizerunek” na potrzeby roli.

 

Nie miała pani ochoty krzyknąć, tupnąć nogą, powiedzieć „to jest moja sprawa”, czy lepiej czasem się nie odzywać?

 

Ja się w ogóle nie odzywam, czasem mnie to oczywiście irytuje, ale też i śmieszy. Poza tym wiedziałam, że przyjdzie czas na stosowne dementi, więc mam nadzieję, że teraz nie ma już żadnych wątpliwości.

 

Wydaje mi się, że obok oczywiście zmagania się z opinią publiczną dyskutującą nad pani wizerunkiem, podczas pracy nad postacią Joanny najtrudniejszą rzeczą było zagranie takiej osoby, która żyje w ciągłym strachu. Trudno sobie wyobrazić, jak funkcjonuje taka osoba. Czy to było najtrudniejsze w tej roli?

 

Strach to nieodłączna część tamtych czasów, ciągle napięta uwaga i ciągłe poczucie zagrożenia. Nawet dom stawał się pułapką. Ludzie żyli na poziomie bardzo ograniczonego zaufania do wszystkich. Przecież to były czasy, kiedy istniała kwestia odpowiedzialności zbiorowej, za najdrobniejsze wykroczenie za jedno uchybienie danej osoby odpowiadała cała kamienica lub rodzina. Ktoś mnie zapytał, czy Joanna nie mogła powierzyć swojej tajemnicy rodzinie i zdać się na bliskich. Może i mogła, są z resztą w filmie sceny, w których ona podejmuje próby rozmowy z bliskimi, ale to jest wszystko delikatne badanie gruntu. Dlaczego? Dlatego, że to mogło przenieść konsekwencje na całą rodzinę. To były niepisane warunki tamtych czasów. Jeśli na przykład ktoś konspirował to nie spowiadał się nikomu z tego po to, żeby w razie aresztowania czy przesłuchania nie obciążać kogoś niepotrzebną wiedzą, nie czynić go jednocześnie współwinnym sprawy.

 

Natomiast jeśli chodzi o uczucie zagrożenia to rzeczywiście było ono trudne do wypracowania. Mówi się o tym filmie, że jest on dość kameralny, a jednak zło i niebezpieczeństwo emanuje z niego i to się czuje wszędzie. Historia sprowadza się tak naprawdę do kilku osób, głównie to są wnętrza. Jednak to, że czuje się przestrzeń w tym filmie jest wypracowane też dzięki aktorom, którzy to zagrożenie niosą w ciele. To też było jedno z pierwszych zadań, które sobie narzuciłam – postanowiłam, że zanim będę się zajmowała emocjami i rysunkiem psychologicznym postaci, muszę wypracować coś takiego w sobie o czym nie będę myśleć, tak, aby napięcie ciała stało się organiczne. Bystrość spojrzenia i szybkość analizy intelektualnej różnych sytuacji, wyostrzone zmysły, stan ciągłego czuwania – nad tym pracowałam na początku. Pewnie można to zrobić ot tak, w moim przypadku była to długotrwała, organiczna praca. Na pewno wspomógł mnie w tym komfort, jaki miałam, czyli długi czas przygotowania. Mogłam poczytać, pooglądać, porozmawiać, przemyśleć. Szukałam w literaturze takich zapisów bardzo emocjonalnych, bardzo osobistych, chciałam iść w tym wszystkim za przeżyciem pojedynczych osób. Takie relacje są najbardziej dotkliwe. Chciałam odejść od tego ujęcia wiedzy historycznej, która jest określana głównie w liczbach i pojęciu masy. Koncentrowałam się na przeżyciu pojedynczej osoby, co daje lepszą możliwość identyfikacji, przełożenie skali zdarzeń na to, co dzieje się ze mną tu i teraz.

 

Tak myślę o Joannie, to jest strasznie ważne, to co się z tej historii wyłania, wracając jeszcze do pytania, czy ona nie jest naiwna. To nie jest tak, że ona to tylko anioł, jej odczuwanie jest strasznie dwoiste. Obecność Róży nie jest dyktowana tylko altruizmem, od pewnego momentu może także egoizmem, oswaja jej poczucie osamotnienia, jej wewnętrznej pustki. Okazuje się, że, oczywiście wobec różnych dramatycznych wydarzeń, każda jej nawet najbardziej pozytywna deklaracja nie wytrzymuje swojej próby.

 

Czy Joanna naprawdę nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać? Chyba między nią, a niemieckim majorem nawiązuje się jedyna, dająca oparcie więź.

 

Trudno to nazwać więzią. Paradoksalnie, na pewno dość dużo mu zawdzięcza, bo zawdzięcza życie, ocalenie, pomoc. Natomiast jest to okupione strasznym cierpieniem, wyrzeczeniami. Godność też ma tutaj ogromne znaczenie.

 

Co w takim razie z postacią Staszki, graną przez Kingę Preis? Do niej też Joanna próbuje się zbliżyć, tyle że opowiada jej swoją historię tak, jakby mówiła o kimś innym.

 

To jest właśnie ta kwestia ograniczonego zaufania, ludzie bardzo siebie testowali, na ile mogą powierzyć komuś tajemnicę. Staszka też mówi: „Nie nie, ja nie mam z tym nic wspólnego, ale znam kogoś…”. Też się tego wypiera, też się przed tym zasłania. Nadrzędną sprawą jest strach. Zagrożenie z zewnątrz, ale i lęk o siebie, o bliskich. Życie to coś kruchego, ulotnego.

 

Myślę, że Staszka to dość pozytywna postać w tym filmie, niemniej skrajnie różna od Joanny.
Pewnie w świecie bez wojny by się nie spotkały i nie byłyby przyjaciółkami, bo ich światy były zupełnie odległe. Takie czasy. Joanna jest inteligentką, wiemy, jak mocno inteligencja została przetrzebiona w czasach II wojny. Myśląc o historii XX wieku wydaje mi się, że II wojna światowa była być może najgorszym doświadczeniem, i najtrudniejszym, choć trudno wartościować, bo mamy bardzo skomplikowaną historię.

 

Akcja filmu rozgrywa się w Krakowie, jednak część zdjęć była kręcona w Warszawie. Jak wyglądała realizacja „Joanny”?

 

Przede wszystkim plenery były krakowskie. Główna bohaterka też jest krakowska. Natomiast wnętrza kręciliśmy w Warszawie. Mieszkanie Joanny to mieszkanie na Emilii Plater, ale bardzo dobrze udaje – rozmawialiśmy kiedyś z krytyk filmową panią Marią Malatyńską i ona dała się absolutnie oszukać, że to są wnętrza krakowskie. To zasługa Ani Wunderlich, scenografa, która potrafiła to tak przemyślnie ze sobą skomponować, że nie ma poczucia żadnego fałszu. W samej realizacji trudne było tylko to, że wszystkie plenery kręciliśmy na początku, a potem dokręcaliśmy wnętrza. Wchodziłam do kamienicy trzy, czy cztery tygodnie wcześniej w jakimś bardzo dramatycznym, emocjonalnym stanie i chwytałam klamki od zewnątrz a za cztery tygodnie w Warszawie chwytałam klamki od wewnątrz. To zabawne nawet. Historia ta mogła jednak zdarzyć się wszędzie. O tyle istotny jest Kraków, że mamy miasto ładnie zachowane, które było stolicą Generalnej Guberni i które zostało oszczędzone, w przeciwieństwie do Warszawy. W obrazie służy nam tak naprawdę kilka ulic, kilka skrzyżowań do pokazania tego miasta.

 

Muszę powiedzieć, że robi to wstrząsające wrażenie. Znam Kraków dosyć dobrze i widząc te miejsca praktycznie niezmienionymi daje mi to dużo do myślenia, odbieram historię opowiedzianą w „Joannie” jako coś bardzo bliskiego.

 

To operator, Piotr Śliskowski trochę zaczarował tą przestrzeń w obrazie, a także tym co na niego w postprodukcji nałożył, wszystko jest w bardzo chłodnym kolorze. Na ten film składa się wiele rzeczy, które należy pochwalić. Oprócz scenariusza, którego jestem absolutną fanką, reżyserii, aktorstwa, zdjęć, muzyki, scenografii, kostiumów, charakteryzacji. Uważam, że siła tej opowieści leży w prostocie. Z różnymi zarzutami spotyka się ten film, ale o prawdziwych wartościach trzeba opowiadać prosto. Żebyśmy mogli je odczytać i odebrać sercem przede wszystkim i emocjami. Gdyby to była historia kręcona niechronologicznie, dawała jakieś zadanie intelektualne widzowi do odkrywania przebiegu zdarzeń to myślę, że to nie byłaby już ta przygoda, nie ten efekt, nie ten wymiar oddziaływania. To jest dla mnie strasznie ważne, że film trafia bardzo dotkliwie, łapie za gardło, i bardzo dobrze – niech łapie, za mało mamy szans i za mało mamy w tych czasach odwagi do wzruszeń. Jeżeli wypieramy w ogóle taką przestrzeń na wzruszenie to myślę, że jest to pretekst, żeby się nad sobą trochę głębiej zastanowić. Czasem warto spojrzeć na życie trochę głębiej, spróbować ocalić to, co warte jest ocalenia.

 

Jak pani udało się rozstać z osobą Joanny? To też na pewno był głębszy proces, tak jak przygotowanie do roli. Rozstanie z tą postacią musiało być dosyć trudne.

 

W jakiś sposób trzeba to nazwać rozstaniem, dlatego, że przecież zdjęcia zakończyły się dawno temu. Wróciłam do życia rodzinnego, do innych zadań zawodowych. Ta przygoda jednak nadal trwa, stąd mam taką wewnętrzną potrzebę opowiadania wszystkim o tym filmie, bo uważam, że niesie on w sobie niekwestionowaną wartość, abstrahując od tego, że dla mnie osobiście jest to ważny krok w tak zwanej „karierze” i że jest to najważniejsza rzecz, jaką do tej pory zrobiłam. Mam poczucie misji, związanej z tym filmem i jego przesłaniem. Nie mogę się rzeczywiście od tego uwolnić. To ważne doświadczenie na kilku płaszczyznach. Ludzko, zawodowo. Jednak pewnego rodzaju dystans jest konieczny do wypracowania. Jeśli pyta Pani o koszty psychiczne roli, powiedziałabym, że mam dosyć sporą łatwość w oczyszczaniu psychiki i głowy z takich przeżyć. Jest to może kwestia praktyki ról teatralnych, grając przez wiele lat w Krakowie nauczyłam się oddzielać swoje życie od życia postaci. Podczas realizacji filmu angażuję w pracę dwieście procent swoich zdolności i myśli, ale jest godzina 20, jestem po zdjęciach w Warszawie, a moje ukochane dziecko kładzie się spać w Krakowie. Przychodzi nawet w takim ekstremalnym obrazie czas czytania bajki, przez telefon chociażby.

 

Komu chciałaby pani pokazać „Joannę”, czy ma pani swojego wymarzonego widza, czy też kogoś, kogo mógłby poruszyć taki film?

 

Wierzę, że mógłby poruszyć wszystkich, tych, którzy będą chcieli wyłączyć telefon i którzy będą chcieli otworzyć serca. Bardzo bym chciała, żeby go zobaczyło jak najszersze grono odbiorców. Choć pewno nie zainteresuje widzów przyzwyczajonych i poszukujących taniej, szybkiej rozrywki. Co do tego oczywiście, chciałabym się mylić.

 

Męskiej?

 

Nie. Nie chciałam tego mówić! Jest tkliwość w tym filmie, ale jest też ogromne napięcie, eskalacja zdarzeń. Emocje są wyważone, a napięcie rośnie, aż do końca. To jest historia kobiety, ale też i dziecka, jego dramatu – ten temat jest w stanie poruszyć wszystkich. Polecam „Joannę” wszystkim tym, którzy lubią się czasem głębiej zamyślić.

 

Z Urszulą Grabowską rozmawiała Marta Sikorska

29.11.2010