Uczymy tego, czego nie uczy nikt

W czasie zakończonego w piątek festiwalu scenarzystów Script Fiesta rozmawialiśmy z Maciejem Ślesickim, kanclerzem Warszawskiej Szkoły Filmowej, która jest organizatorem imprezy.

PISF: Script Fiesta skierowana jest do ludzi młodych, ale już profesjonalistów.

Maciej Ślesicki: Absolutnie nie. Oczywiście, część publiczności stanowią nasi studenci. Ale tylko część, bo aby się czegoś nauczyć przyjeżdżają do nas ludzie z całej Polski, a zdarza się, że i ze świata. Do młodych kierujemy festiwal o tyle, że im może trochę bardziej chce się pisać. Ale jak popatrzy się na przekrój publiczności, to są to ludzie w bardzo różnym wieku. Mamy przecież na tej impreza absolutnych zawodowców – takich, którzy chcą się czegoś dowiedzieć i nawiązać nowe kontakty. To bardzo ważny element Script Fiesty – krosowanie kontaktów między producentami i scenarzystami. Za rzadko się to robi. Ale przychodzą też i tacy, którzy chcą poznać pewne rzeczy od podstaw. Dlatego impreza została sformatowana całościowo: mamy bardzo wiele warsztatów typowo tematycznych i duże transmitowane przez Internet panele otwarte dla publiczności. Script Fiesta jest na pewno największym takim festiwalem w tej części Europy. Do tego bez wejściówek i biletów, nawet na gwiazdy. W tym sensie kontynuujemy misję Warszawskiej Szkoły Filmowej: umożliwiamy naukę.

Dlaczego akurat temat scenariuszy?

Mamy w kraju na pewno bardzo dobrych reżyserów, operatorów, producentów, montażystów i dźwiękowców. Natomiast jeśli chodzi o scenariusz, ciągle jest źle. To największa bolączka, a jednocześnie kamień węgielny każdego filmu czy serialu. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że trzeba zrobić dużą coroczną imprezę z towarzyszącymi jej w ciągu całego roku warsztatami i projektami, coś, o czym ludzie będą wiedzieć. Wydaje mi się, że wypełnia to pewną lukę na tym rynku.

Ten festiwal łączy ludzi. Rejestrują się u nas, czasem łączą w grupy twórcze, razem piszą. Więcej, po festiwalu odbywa się tak zwana Pitch Fiesta. Osoby, który zwykle nie ma szans spotkać się z producentem filmowym, mają tu zebraną grupę najważniejszych polskich producentów i dostają pięć minut, żeby przedstawić swój projekt. Pewne spotkania z poprzedniej Pitch Fiesty zaowocowały współpracą. Wiem na przykład, że moi studenci znaleźli tu producenta do swojego dokumentu. I to nie byle jakiego, bo HBO.

Czyli warto tu być.

Myślę, że ta impreza będzie się rozrastała, bo co roku przyjeżdżają do nas gwiazdy. Joe Eszterhas jest absolutną gwiazdą. Wie, jak się sprzedawać i lansować. Wydaje książki, napisał wiele głośnych filmów. Ale chciałbym też wspomnieć o ludziach, którzy dla mnie osobiście są również prawdziwymi gwiazdami. Czyli takich, którzy przyjeżdżają tu po prostu uczyć, mają ogromne doświadczenie w pisaniu książek o scenariopisarstwie, a na koncie wielu wychowanych scenarzystów. Na pierwszej Script Fieście była Linda Aronson. Podzieliła się ze słuchaczami doskonałym warsztatem. Rok temu mieliśmy tu Pilar Alessandrę, w tym roku Jefa Schechtera – nie tylko scenarzystę, ale i wykładowcę. Te osoby to możliwość spotkania się z absolutnym topem w tym zawodzie, ludźmi, którzy uczą, piszą i, wydają książki poświęcone scenariopisarstwu. Jestem dumny z tej imprezy. Bardzo duży jest tu wkład Agnieszki Kruk, która jako dyrektorka festiwalu organizuje go i wnosi do niego ogromną ilość pomysłów. Mamy też młody zespół kreatywny, który świetnie radzi sobie ze sprawami organizacyjnymi i promocyjnymi. Więc rzeczywiście, wyłączając mnie, jest to festiwal robiony przez młodych raczej dla młodych.

Czyta pan treatmenty scenarzystów składane na prezentację Targowisko Twórczości organizowaną w ramach festiwalu. Czy widzi pan jakąś tendencję: autorzy lubią pisać o czymś albo wybierają jakiś gatunek?

Myślę, że ludzie piszą trochę pod partnerów festiwalu. Rok temu było to HBO, w tym TVN. I dostaliśmy trochę inne teksty. Widzę natomiast tendencję, która jest dla mnie bardzo, ale to bardzo pozytywna. Powstaje coraz mniej tekstów o superbohaterach, wiedźminach i innych bzdurach, a coraz więcej jest tych pisanych przez młodych ludzi o młodych ludziach i ich prawdziwym życiu. To coś, czego ja sam staram się uczyć w Szkole i co uważam za najważniejsze: aby rozejrzeć się wokół siebie i robić filmy o nas, nie próbując tworzyć kalek z amerykańskich produkcji. Oczywiście scenariusze są bardzo różne, czasami lepsze, czasami gorsze, czasem kompletnie amatorskie. Ale widać, że taka potrzeba w młodym pokoleniu jest i powinno się to przenieść na film i serial. My jako szkoła kojarzymy się z serialami telewizyjnymi, zupełnie niesłusznie. Rzeczywiście, zorganizowaliśmy konkurs na serial, ale tylko dlatego, że jest już w Polsce konkurs na scenariusz filmu fabularnego, a nie warto wchodzić sobie w drogę. Ale podkreślam, że nasza impreza dotyczy pisania w ogóle i większość omawianych tu projektów to projekty filmów fabularnych.

Mnie Script Fiesta kojarzy przede wszystkim z kinem środka. Na ile ważny jest dla państwa ten element programu pokazujący zasady funkcjonowania rynku?

Ogromnie ważny. To jest jak mi się wydaje fenomen tej imprezy i w ogóle tej naszej szkoły. W Polsce uczy się często o szczytnych ideach, a kompletnie brak nacisku na to, co zrobić, żeby dany projekt znalazł się na ekranie. Według mnie to pewien błąd. My w Warszawskiej Szkole Filmowej uczymy tego, czego nie uczy nikt. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. To znaczy, kładziemy bardzo duży nacisk na wytłumaczenie ludziom, żeby pisali tak, aby coś mogło z tego powstać na ekranie, a nie tylko, żeby pisali dobrze. W tym biznesie są to rzeczy nierozerwalnie złączone. Można stworzyć wybitny scenariusz, który nie znajdzie drogi na ekran, bo będzie za drogi albo z innych względów niewykonalny w Polsce.

 

Miałem wczoraj warsztat i zrobiliśmy bardzo proste porównanie. Pokazałem fragment serialu, którego byłem producentem „Szpilki na Giewoncie” i fragment serialu wszechczasów „Breaking Bad”. Gdyby te dwa seriale robić w podobnych polskich warunkach, to „Breaking Bad” byłby tańszy. Bo oprócz tego, że ta historia jest genialnie rozpisana, wiele się na ekranie dzieje, że psychologia postaci jest bardzo pogłębiona – to przede wszystkim, tam się myśli budżetem. Policzyliśmy sobie obiekty zdjęciowe i się okazało, że w „Szpilkach na Giewoncie” było ich 21, a w „Breaking Bad” tylko 13. Dlatego to taka niezwykle ważna umiejętność: pisać tak, żeby tekst można było bez zmian przenieść na ekran. Bo czasem okazuje się, że autor napisał wspaniałą scenę, ale producent i zmuszony przez pion producencki reżyser i tak przeniosą ją na przykład ze skoczni narciarskiej do góralskiej chałupy. Bo jest taniej i „jakoś się to skompiluje”. Więc lepiej od razu pisać tak, żeby było dobrze.

 

Rozmawiała Aleksandra Różdżyńska

 

Festiwal Script Fiesta 2014 oraz działalność Warszawskiej Szkoły Filmowej są współfinansowane przez PISF – Polski Instytut Sztuki Filmowej.

07.04.2014