Wspomnienie o Magdzie T. Wójcik

W środę w Podkowie Leśnej odbył się pogrzeb Magdy Teresy Wójcik.

 

Choć jej wielką pasją był teatr, w którym zagrała z powodzeniem kilkadziesiąt ról, do historii przejdzie przede wszystkim jako charyzmatyczna Łucja Król z filmu Janusza Zaorskiego „Matka Królów”. 

 

Każdy, kto ją znał, zapamiętał jej ujmujący uśmiech, a w oczach mógł dostrzec głęboką mądrość. Aktorstwo było jej powołaniem, choć nie zawsze była tego świadoma. Urodziła się w 1934 roku w Wilnie, jako Magdalena Teresa Dąbrowska. Trudno uwierzyć, że ta wrażliwa i delikatna kobieta, ukończyła Politechnikę Łódzką i przez kilka lat pracowała jako inżynier metaloznawca we wrocławskim PaFaWagu. Do świata filmu wprowadził ją młody operator, Jerzy Wójcik. Dość szybko zakochali się w sobie i wzięli ślub. Potem byli nierozłączni. Magda Teresa porzuciła myśl o pracy inżyniera i towarzyszyła mężowi na planie filmowym. Do świata teatru wprowadził ją Henryk Boukołowski, najpierw w czeskim Cieszynie, a potem w Warszawie, gdzie oboje stworzyli Teatr Adekwatny. 

 

Przed kamerą zaczęła występować od lat 70. Zagrała m.in. w „Człowieku z marmuru”, „Bez znieczulenia”, ale najważniejszy film w jej karierze to „Matka Królów”. Za tę rolę w 1987 r. została nagrodzona gdańskimi Złotymi Lwami dla najlepszej aktorki. Przejmującą postać – Stefanii Stawickiej – stworzyła też w filmie „Skarga”, reżyserskim debiucie swego męża, Jerzego Wójcika. U niego zagrała również we „Wrotach Europy”.  Występowała też m.in. w „Skrzypcach Rotszylda”, „Bajlandzie”, a ostatnio w serialu „Plebania”. 

 

Uważała, że sztuka musi budować, nieść szlachetne uczucia. Była ogromnie uczciwa – pisała o niej Barbara Hollender w „Rzeczpospolitej”. – Nie występowała w reklamach, twierdząc, że nie może brać odpowiedzialności za żaden produkt czy bank, który może widza zawieść. Była osobą życzliwą, rozumiejącą ludzkie słabości, zawsze gotową do pomocy. Żyła trochę z boku środowiska aktorskiego, nie pasowała do czasów tabloidów i paparazzich. Swój zawód traktowała jak wielkie zobowiązanie. Wobec widzów i siebie samej.

 

Nie tylko bardzo wnikliwie przygotowywała się do każdej roli. Potrafiła nawet w niewielką, wydawałoby się nieistotną, scenę wnieść życie. Filip Łobodziński na łamach „Newsweeka” wspomina realizację telewizyjnego filmu „Mysz” Wiktora Skrzyneckiego w 1979 roku, w którym grała nauczycielkę: – To, co zaprezentowała, przeniosło mnie momentalnie w czasy szczęśliwie ukończonego kilka miesięcy wcześniej prawdziwego liceum. Magda Teresa Wójcik zaimprowizowała pełną gamę belferskich nawyków. (…) na moich oczach z suchego tekstu na papierze wyłoniło się życie wysokiej temperatury. Na tle wciąż dość teatralnego stylu gry większości ówczesnych aktorów Magda Teresa Wójcik w tej krótkiej scenie pokazała zupełnie inny wymiar gry. Gdy później zobaczyłem Ją w „Matce Królów”, nie miałem wątpliwości, że to Ona nadawać będzie ton w polskim filmie. Stało się inaczej. (…) Magda Teresa Wójcik poszła własną drogą.

 

Jan Bończa-Szabłowski

21.09.2011