Wspomnienie o St. Lenartowiczu

Stanisław Lenartowicz, reżyser, scenarzysta filmowy, jeden z twórców polskiej szkoły filmowej zmarł 28 października we Wrocławiu. Miał 89 lat.

Urodził się na Wileńszczyźnie. Był żołnierzem Armii Krajowej. Studiował na Wydziale Reżyserii łódzkiej Filmówki ukończył także Wydział Filologiczny Uniwersytetu Wrocławskiego.

Swą przygodę z filmem rozpoczął od realizacji filmów w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, następnie związany był z Wytwórnią Filmów Fabularnych we Wrocławiu.

Reżyserował i napisał scenariusz do ponad 20 obrazów. Najbardziej znane to „Zimowy zmierzch” (1956), „Pigułki dla Aurelii” (1958),„Giuseppe w Warszawie” (1964), „Upiór” (1967) czy serial „Strachy” (1979), które cztery lata później zostały przemontowane na kinowy „Szkoda twoich łez”.

„Pigułki dla Aurelli” według scenariusza Aleksandra Ścibor-Rylskiego odebrano w chwili premiery (listopad 1958 r.) jako polemikę z wojenno-okupacyjnymi filmami Andrzeja Wajdy i Andrzeja Munka, w których bohaterskie czyny pozostawały daremnymi gestami w obliczu beznamiętnej historii. – Budził we mnie protest – mówił reżyser – cały ciąg filmów wojennych, w których przedstawiano nas, Polaków, jako niemal antycznych bohaterów, filmów pełnych jeremiad i jęków. Nie odnajdywałem w nich ani siebie, ani moich współczesnych z tamtych lat. Brakowało mi normalnego filmu o okupacji, w którym Polacy byliby równorzędnymi partnerami Niemców, mieliby szanse wygrania, których spryt i inteligencja nie tylko dorównywałyby, ale – biorąc oczywiście pod uwagę układ sił – przewyższały wroga.

Obok przekazania prawdy o okupacyjnym dniu codziennym polskiej prowincji świadomym zamiarem reżyserskim było przyjęcie formuły filmu sensacyjnego, trzymającego widza w napięciu przez cały czas. Wyeksponowanie warstwy awanturniczej – dużo pirotechniki, ścielących się gęsto trupów, dynamiczna narracja – opłacono jednak nazbyt uproszczonym rysunkiem psychologicznym bohaterów. Współczesna krytyka nazwała „Pigułki” okupacyjnym westernem, co miało zdeprecjonować jego wartość. Oglądany dziś, po niemal 40 latach latach od premiery, jest zgrabnie zrealizowanym obrazem sensacyjnym, wyłamującym się ze schematów i obciążeń gatunku.

„Zimowy zmierzch” z kolei, według scenariusza Tadeusza Konwickiego (premiera w 1957 r.), był próbą ukazania, że nawet pod pozorną powłoką małomiasteczkowej nudy i marazmu mogą rozgrywać się prawdziwe dramaty i tragedie. Podstawą scenariusza była nowela filmowa, opublikowana w pierwszym numerze „Dialogu” w 1956 r. Nowela, w mniejszym stopniu niż ówczesne powieści tego autora, obarczona pierwiastkami autobiograficznymi, operująca lirycznymi półtonami i niedopowiedzianymi podtekstami. Jakkolwiek miał już za sobą scenariusz do nieudanej, socrealistycznej „Kariery”, Tadeusz Konwicki od tego właśnie filmu datuje swój późniejszy związek z kinem.

Dużą popularność przyniosły Lenartowiczowi „Giuseppe w Warszawie” i „Pamiętnik Pani Hanki”. „Giuseppe w Warszawie” to komedia, jak na lata sześćdziesiąte dosyć śmiała. Niewiele bowiem do tego czasu powstało filmów traktujących okupację na wesoło. Stanisław Lenartowicz przedstawił ją od strony obyczajowej, codziennej, zwykłej – choć także dramatycznej. Pokazał, że i w tym tragicznym okresie warszawiaków nie opuszczało poczucie humoru. Film ma wartką akcję, instruktażowo wręcz wykonane zdjęcia – w poszukiwaniu „warszawskich”, wojennych plenerów ekipa musiała udać się aż do Wrocławia. W roli tytułowego Giuseppe wystąpił znany z takich filmów jak „Panienki z międzymiastowej”, „Ciao, ciao bambina”, „Rzymskie opowieści” Antonio Cifariello. Filmowe rodzeństwo zagrali Elżbieta Czyżewska i Zbigniew Cybulski.

Zrealizowany w 1963 roku „Pamiętnik Pani Hanki” to ekranizacja głośnej książki Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Lenartowicz stworzył film lekki, nieco ironiczny. Zadbał o wierne oddanie kolorytu przedwojennej Warszawy, zwłaszcza życia jej wyższych sfer. „Pamiętnik…” przepaja niespokojna atmosfera tamtych lat. Z obawami i przeczuciami nadciągającej wojny kontrastują bezmyślność, beztroska i dobre samopoczucie demonstrowane podczas bankietów z okazji wizyt wysokich dygnitarzy III Rzeszy. Film ma też staranną oprawę scenograficzną i kostiumową. Wnętrza hoteli, nocnych lokali, kreacje i toalety – jak pisano – robią wrażenie nawet po latach.

Dużą popularność przyniósł mu serial „Strachy” – filmowa adaptacja powieści popularnej w XX-leciu międzywojennym pisarki Marii Ukniewskiej. Powieść z życia warszawskiego środowiska aktorskiego, odwołująca się do własnych doświadczeń autorki, która w młodości była aktorką i tancerką rewiową, zrealizowana była z udziałem wielu popularnych aktorów piosenki, kabaretu i estrady. Ten film wylansował późniejszą gwiazdę piosenki Izabellę Trojanowską. Po wersji telewizyjnej Lenartowicz zrealizował w 1984 roku wersję kinową pt. „Szkoda twoich łez”, która była ostatnim jego filmem.

Po stanie wojennym artysta wycofał się z życia filmowego. – Nastała głęboka noc po stanie wojennym, kogo więc mogły obchodzić szalone lata dwudzieste z mojego filmu? – tłumaczył swoją decyzję w wywiadzie udzielonym w 85. urodziny „Gazecie Wyborczej”. Jego fascynacją stały się wówczas podróże morskie.

Opłynąłem Afrykę, obie Ameryki. To były podróże statkami handlowymi, na których było zawsze kilka skromnych pasażerskich kajut. Żadne tam luksusy, żadne odrzutowce ani okręty-salony. Żyło się kilka miesięcy wśród najprawdziwszej marynarskiej braci, uczestniczyło w ich pokładowej codzienności i oglądało świat. „Martwą falę” nakręciłem w trakcie regularnego rejsu m/s Batory. Uciekłem w to morze i potem nie miało już znaczenia, czy kręcę film czy nie – opowiadał „GW”.

W 2008 r. za dorobek życia otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Filmowców Polskich. W tym roku został również odznaczony medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”.

Jan Bończa-Szabłowski

31.10.2010