Wywiad z Michałem Marczakiem

Michał Marczak
Michał Marczak. Fot. Marcin Kułakowski, PISF

 

Wywiad z Michałem Marczakiem laureatem Nagrody Magicznej Godziny za film „Koniec Rosji”, podczas zakończonego w ubiegłą niedzielęfestiwalu Planete Doc Review.

 

Jak to się stało, że film „Koniec Rosji” znalazł się w programie festiwalu Planete Doc Review?

 

To była długa droga… Jak zmontowałem pierwszą wersję filmu to zaprosiłem paru znajomych reżyserów i też Artura Liebharta, jako osobę „festiwalową”, żeby oceniła ten film. Artur odwiedził mnie w domu, przyjechał tak naprawdę w ciemno – zdziwiłem się, że przyjął zaproszenie. Zobaczył ostatnią wersję. Film mu się spodobał, a potem jeszcze o nim porozmawialiśmy. Powiedział od razu, że chce zaprosić film na festiwal – dlatego sobie nie wyobrażałem, żeby ten film mógł mieć premierę gdzie indziej.

 

Jakie znaczenie ma dla Ciebie otrzymana na Planete Doc Review Nagroda Magicznej Godziny?

 

Bardzo się cieszę z tej nagrody. Ten film był ciężki do zrealizowania, do zmontowania i nagroda jest ukoronowaniem całej naszej pracy – nie tylko mojej ale i ekipy, genialnej pani montażystki – pani Doroty Wardęszkiewicz, operatora Radka Ładczuka – wszystkich, którzy włożyli w ten film bardzo dużo pracy i serca. Był to ryzykowny projekt, nie było pewne od początku, czy wyjdzie. Cieszę się, że się udało.

 

Dlaczego zdecydowałeś się na realizację projektu dotyczącego tak odległego miejsca? Dodatkowo podjąłeś się realizacji filmu w Rosji.

 

Wszystko zaczęło się podczas warsztatów dla dokumentalistów „Rosja-Polska. Nowe spojrzenie”, które miały miejsce cztery lata temu. Byłem jednym z uczestników. Przyjechałem tam z pomysłem, że chciałbym zrobić film w Rosji, gdzieś w bardzo odległym miejscu, które ma coś wspólnego z wojskiem. To był mój jedyny pomysł. Na warsztatach poznałem reżyserkę z Rosji, która powiedziała, że jej mama zajmuje się dostawami żywności do odległych baz pograniczników. Po miesiącu wysłała mi kasetę – „home video” żołnierzy. Jak to zobaczyłem, to wiedziałem, że muszę o tym zrobić film. Niestety, ten projekt okazał się za drogi i za bardzo skomplikowany logistycznie by zrobić go w ramach warsztatów „Rosja-Polska”, gdzie powstawały krótkie filmy. „Koniec Rosji” zrobiłem z innym producentem i tak to się potoczyło. Jestem bardzo wdzięczny warsztatom, że mogłem ten pomysł rozwinąć, że tam on właśnie powstał.

 

Jak dalej toczyły się losy „Końca Rosji”?

 

Dzięki PISF dostaliśmy pieniądze na development i dzięki tej kwocie pojechaliśmy na dokumentację do Rosji. Dokładnie nie znam dalszych szczegółów finansowania tego filmu, wiem że producentce udało się nawiązać współpracę z firmami w Rosji, we Francji no i w Polsce. Dostaliśmy też pieniądze na development z Media Desk.

 

Jak udało się znaleźć bohaterów filmu, jak do nich dotarłeś?

 

Dokumentacja trwała w Rosji trzy miesiące. Byliśmy w bazach wojskowych i rozmawialiśmy z ogromną rzeszą pograniczników. Można powiedzieć, że w pewnym momencie byłem ekspertem od wszystkiego, co dotyczy północnej granicy rosyjskiej. Spotkaliśmy w końcu pięć przedziwnych postaci, które miały w sobie jakąś ukrytą tajemnicę. Poczuliśmy od razu, że są wyjątkowi, że to o nich powinien być film, że podczas zdjęć powinniśmy próbować dotrzeć do sedna ich tajemnicy.

 

Od razu wiedziałeś kim będą bohaterowie filmu?

 

Tak naprawdę myślałem, że film będzie o młodym, o tym że go gonią, nie dają mu żyć, z tego powodu się załamuje, potem być może powoli walcząc o swoją pozycję zbliża się z nimi, staje się mężczyzną. Okazało się jednak, że chłopak był interesującym bohaterem, ale „równym” – przyjechał twardy i nic nie było go w stanie ruszyć. Chciał od początku udowodnić, że da radę, że wszystko wytrzyma. Po paru dniach zorientowałem się, że nie mam co liczyć na duże w nim zmiany. Od tego momentu wiedziałem, że on będzie tylko pretekstem do pokazania reszty facetów. Bohaterami filmu stała się cała baza ze szczególnym naciskiem na trzech najbardziej specyficznych żołnierzy. Tak naprawdę więcej dowiadujemy się o reszcie żołnierzy, niż o młodym chłopaku. To mi się bardzo spodobało, lecz w ogóle nie było zaplanowane.

 

Jak powstał tytuł filmu?

 

Z tytułem pomógł nam Paweł Łoziński. W filmie jest scena, gdy bohaterowie dochodzą do słupa granicznego i mówią: „Nie każdemu jest dane chodzić po końcu Rosji”.

 

Chciałam zapytać o dystrybucję. Czy „Koniec Rosji” ma szansę trafić do kin?

 

Wstępne zainteresowanie wyraziła firma MK2 z Francji. Prowadzone są z nimi rozmowy – w grę wchodzi nawet jakaś mała dystrybucja kinowa. Producentka rozmawia również z innymi sales agentami. Z informacji, które mi przekazała wynika, że w przeciągu najbliższych dwóch tygodni będzie miała już z jednym z nich podpisaną umowę. W Polsce koproducentem filmu był TVN i mam nadzieję, że stacja go wyemituje. Na pewno będziemy film wysyłać na dalsze festiwale.

 

Czy bohaterowie „Końca Rosji” widzieli film?


Montaż skończyliśmy dosłownie 10 minut przed pierwszą festiwalową projekcją, do tej pory nie mam nawet dvd. Musimy jeszcze poprawić napisy i zrobić wersje trójjęzyczną. I od razu im wysyłam. Dzwoniłem do niektórych z nich, powiedziałem, że zakończyłem już prace nad filmem, są szczęśliwi. Nie byłem niestety w Rosji od dwóch lat. Mam nadzieję, że dostaniemy się na jakiś festiwal w Rosji, a jeśli się nie uda to postaram się odwiedzić ich osobiście. Jestem w ogóle bardzo ciekawy, jak film zostanie odebrany w Rosji. Dla mnie to nie jest film ani antyrosyjski, ani prześmiewczy, ciekaw jestem czy go podobnie odbiorą.

 

To film wręcz sławiący rosyjską duszę! To ciekawe, jak polskiej ekipie filmowej udało się dotknąć tego fenomenu. Czy znałeś wcześniej język rosyjski?

 

Wcześniej nie. Uczyłem się w trakcie. Na zdjęciach, pod koniec komunikowałem się już swobodnie z bohaterami.

 

Jak w rosyjskich warunkach odnajdywała się reszta ekipy?

 

Mam szczęście, że pracuję z bardzo dobrymi osobami. Tak też dobieram osoby – najważniejszy jest charakter. Byliśmy zgraną paczką, która wiedziała jaki jest cel naszego wyjazdu. Pojechaliśmy grupą ciepłych, otwartych osób, które nawet jeśli nie znały perfekcyjnie języka to swoim nastawieniem, szczerością i otwartością wszystko były w stanie rozumieć i przekazać. Widzę też po paru filmach które zrobiłem, że jak się podchodzi do bohatera naprawdę szczerze, nic nie ukrywając, z czystymi intencjami, to ludzie to czują i odwzajemniają. Miłość i dobro zawsze wraca. Jeżeli całą ekipą się tak podejdzie to buduje się zaufanie i na tym zaufaniu można zbudować naprawdę piękne rzeczy. Dlatego też wymagam od ekipy, z którą pracuję, żeby wszyscy mieli szczere nastawienie. To jest najważniejsze, ważniejsze niż technika, dobry kadr, niż cokolwiek. Jeśli kontakt jest prawdziwy to potem samo wszystko się układa.

 

Chciałam zapytać o momenty realizacji, które zapamiętałeś jakoś szczególnie. Może historie, które nie znalazły się w filmie?

 

Mieliśmy około 50 godzin materiału. Zacząłem się dobrze czuć, kiedy zobaczyłem, że bohaterowie zaczynają nam ufać i przestają czuć kamerę. Jednak zajęło to jakieś półtora tygodnia. Na początku obserwowali nas, co nas interesuje, co filmujemy, jak reagujemy na ich emocje, byli bardzo świadomi siebie. Wydaje mi się, że kiedy zobaczyli nasze szczere intencje i przyzwyczaili się do nieustannej obecności kamery to wtedy dopuścili nas do kręcenia scen bardziej intymnych, bardziej spokojnych i prawdziwych. Wtedy poczuliśmy, że coś się przełamało. Od tamtego momentu było tak, że prawie każdego dnia coś takiego się działo, w czym mogliśmy uczestniczyć z kamerą, co było prawdziwe. Czuli, że mogą się w stosunku do nas otworzyć i że tego nie wykorzystamy w niemoralny sposób.

 

Jak wygląda twój warsztat pracy jako dokumentalisty?

 

Każdy film ma swoją własną specyfikę i do każdego trzeba dopasować środki. Podchodzę do zawodu reżysera w taki sposób, że mam wachlarz wszystkich dostępnych narzędzi, jakie kiedykolwiek były używane w kinie. Czasami stuprocentowa obserwacja nie daje nam prawdy. Dostajemy pół prawdę, coś innego niż np. podczas dokumentacji, kiedy nie było kamery i ludzie rozmawiali swobodnie. Czasami widać w dokumencie, czego bardzo nie lubię, że sytuacja jest prawdziwa, ale reżyserowi potrzebne są jakieś specyficzne wątki np. romantyczny albo jakiś konflikt. Zmusza więc bohatera do interakcji z drugą osobą, której by się nigdy sam nie podjął. Według mnie to jest sztuczne i ten fałsz od razu czuję z ekranu. Dla mnie mniej sztuczne jest wykreować sytuację z góry i puścić luzem, niż potem we wszystko ingerować i ustawiać relacje ludzkie, naciągać pewne emocje.

 

Czy jest coś, czego byś nie zrobił w dokumencie? Gdzie twoim zdaniem przebiega granica ingerencji w życie bohatera?

 

Strasznie łatwo jest kogoś wyśmiać w dokumencie, poniżyć – więc na pewno nic z tych rzeczy nie wchodzi w grę. To jest też to, o czym mówił Kieślowski – nie chciałbym nigdy zrobić filmu, który by komuś zaszkodził. To jest też pytanie – na ile można pokazać człowieka z jakimś załamaniem emocjonalnym. Nawet jeśli nakręcę jedną scenę, w której bohater pokazuje swoje słabe strony lub swój problem to staram się wtedy nakręcić coś, co tak naprawdę tego bohatera zbalansuje i w całym filmie będę fair w stosunku do tego człowieka. To jest dla mnie najważniejsze. Łatwo jest zmanipulować, coś przekręcić, podkręcić wszystko montażem. Nie przekroczę na pewno takiej bariery, żeby komuś zaszkodzić. Jeżeli tak, to zrobiłbym to wtedy w fabule, gdzie nikomu na pewno nie szkodzę. Dlatego jestem otwarty na wszelkie formy i łączenia, bo trzeba znaleźć taki sposób, który przekaże prawdę w najlepszy sposób z możliwych.

 

Co pociąga cię w robieniu filmów dokumentalnych?

 

Sporo pracuję przy filmach dokumentalnych także jako operator. Lubię się obracać cały czas w tym świecie, lubię myśleć o bohaterach, obserwować, zastanawiać się. Oczywiście, najbardziej lubię robić swoje własne filmy. Czemu robię dokumenty? Czerpię ogromną inspirację z rzeczywistości. Nie jestem tylko bacznym obserwatorem, lubię też wejść w jakąś sytuację swoją własną osobowością. Jeśli będę w przyszłości robił fabuły to wiem, że dokumentem będę zajmował się równolegle.

 

Jakie dokumenty lubisz, cenisz?

 

Lubię każdy dokument, który w niecodzienny sposób pokazuje nam jakiś fragment rzeczywistości. Lubię, kiedy w dokumencie czuć jego autora, gdy widzimy nie tylko rzeczywistość, ale też charakter osoby, która film robi. Z polskiego kina oczywiście filmy Marcela i Pawła Łozińskich, Bławuta. Dzięki nim w ogóle robię filmy, dzięki szkole Wajdy. Mam wobec nich dług wdzięczności. Z zagranicznych reżyserów cenię Herzoga, Braci Maysles.

 

Pracujesz nad czymś nowym?

 

Mam teraz rozpoczęte trzy projekty dokumentalne. Brakuje mi już powoli czasu. Te trzy tematy dokumentuję ponad rok. Od czasu do czasu pojawiam się z kamerą, trochę kręcę, rozmawiam, szperam. Cały czas patrzę co z tego może się rozwinąć. Gdyby wyszły te trzy projekty to byłoby aż za dobrze. Będę szczęśliwy jak zacznę porządnie z ekipą kręcić choć jeden. Nie chcę uruchamiać całej machiny produkcyjnej, dopóki nie jestem w pełni przekonany że wyjdzie z tego pełnowartościowy film.

 

Zaczynam też pracę nad scenariuszem do fabuły, opierając się na dokumencie, którego kiedyś nie zmontowałem. Nie skończyłem go z powodów moralnych. Był to film o moim przyjacielu i jego skomplikowanej relacji z ojcem. W pewnym momencie zauważyłem, że film ten może im w pewnym sensie zaszkodzić pogarszając ich relacje. Dzięki tej wspólnej, niezwykłej przygodzie mam teraz ogromną ilość materiału: postaci, dialogów, sytuacji, których bym sam nigdy nie wymyślił. Czasem rzeczywistość przynosi nam sytuacje poza sferą naszej wewnętrznej logiki, w dokumencie może ta sytuacja wydała by się nawet wymyślona, nikt by w nią nie uwierzył. Na fabułę jest w sam raz.

 

Rozmawiała Marta Sikorska

21.05.2010