Zmarł Andrzej Kondratiuk

22 czerwca 2016 roku zmarł Andrzej Kondratiuk.

Urodził się w 1936 roku w Pińsku, a wczesne dzieciństwo spędził w Kazachstanie, gdzie w czasie II wojny światowej została zesłana jego rodzina. W 1945 roku państwo Kondratiukowie wrócili do Polski i osiedli w Łodzi. Od 1955 roku Andrzej Kondratiuk studiował na Wydziale Operatorskim w Szkole Filmowej w Łodzi, studia skończył w 1963 roku; po drodze uczył się też na Wydziale Reżyserii, razem z młodszym bratem, Januszem. W trakcie studiów Andrzej Kondratiuk przyjaźnił się z Romanem Polańskim, zagrał w jego etiudzie „Gdy spadają anioły” (1959), napisał też scenariusz do jego „Ssaków” (1962). W ciągu tych pierwszych lat działalności zawodowej ujawniła się wszechstronność Andrzeja Kondratiuka: był aktorem, reżyserem, scenarzystą, operatorem; realizował filmy fabularne, seriale oraz animacje, był także autorem komiksu fotograficznego w krakowskim tygodniku „Przekrój”.

Filozofia kina

Jego twórczość była nie tylko wielotorowa, ale też szalenie oryginalna, osobna; Andrzej Kondratiuk traktował czasem kamerę jak pióro do notowania swoich refleksji i obserwacji, zawsze było mu też bliskie absurdalne poczucie humoru i groteska. Zapytany o to, dla kogo robi filmy, odpowiedział: – Dla ludzi, dla ludzi – tak każdy ci odpowie. Ale nie każdy się przyzna, że człowiek realizuje przede wszystkim samego siebie przez to, co robi. Ja się nieśmiało przyznaję.” („Gazeta Wyborcza”, 249/2001). Znawca jego twórczości, profesor Tadeusz Lubelski określił go mianem „reżysera prywatnego”, po części ze względu na styl i osobisty ton, ale też ze względu na kameralny charakter produkcji. Kondratiuk w późnym okresie twórczości realizował filmy wraz z aktorką, żoną i muzą, Igą Cembrzyńską, we wsi Gzowo, w której para osiedliła się w połowie lat 70.

Artysta dużo miejsca poświęcał refleksji na temat tego, czym kino powinno być. – Myślałem kiedyś na przykład, że będę miał kamerę i posłużę się nią jak piórem; wymyślałem sobie kamerę-direct, kiedy jeszcze nie istniało takie pojęcie, żeby przez swoje okno na Julianowie w Łodzi podpatrywać ludzi, zapisywać ich sprawy. Potem wymyślałem kino nasycone intymnym klimatem, osobistym tonem, szczerymi wypowiedziami przed kamerą – mówił w wywiadzie z „Kinem” (90/1973).

Zwierzał się także z ograniczeń, jakie narzuca mu artystyczna forma: – Każdy film jest dla mnie sprawą imaginacji, ale i dążeniem do zatrzymania momentów, które odkładają się w pamięci, ocalenia ich przed zapomnieniem. Wciąż jednak jeszcze nie potrafię zrobić z tego filmu, o jakim myślę. Trudny dla filmu jest problem czasu, umiejętność poruszania się jednocześnie w wielu czasach: w przeszłym, teraźniejszym, w przeczuciu czasu przyszłego. Film tego typu byłby też prawdopodobnie niekomunikatywny, może ginęłaby w nim ta rzecz najważniejsza: powód dla którego dana chwila wydaje się cenna, piękniejsza. Tak bardzo osobistego filmu nie da się chyba zrobić.

Filmy fabularne

Z pewnością najbardziej znanym szerokiej publiczności filmem, który podobnie jak „Rejs” Marka Piwowskiego, równolatka Kondratiuka, doczekał się statusu filmu kultowego jest „Hydrozagadka” (1970), drugi telewizyjny film reżysera (debiutem była „Dziura w ziemi” z tego samego roku).

Bohaterem tej groteskowej, parodiującej komiksy komedii jest detektyw As, który prowadzi dochodzenie w sprawie tajemniczego znikania wody w stolicy Polski Ludowej. Film jednocześnie obnażał absurdy socjalizmu, choć w nieco innym stylu niż robił to „Rejs” czy „Miś” Stanisława Barei. Z tego pierwszego tytułu Kondratiuk zaprosił do swoich filmów Jana Himilsbacha i Zdzisława Maklakiewicza. We „Wniebowziętych” (1973) zagrali parę kolegów, którzy sporą wygraną w toto-lotka przeznaczają na podróże lotnicze (oczywiście po kraju, bo nigdzie indziej nie da się polecieć). Z kolei w „Jak to się robi” (1973) wcielają się w reżysera i literata chcących na wczasach w górach wymyślić wspólny film. Jest to zarazem komedia sytuacyjna, jak i satyra na środowisko twórcze, które czasem chętniej fantazjuje o wspaniałych projektach, niż przechodzi do prób ich realizacji.

Innym przypadkiem i próbą znalezienia nowego stylu jest nakręcony w tym samym czasie „Skorpion, panna i łucznik” (1973), opowieść o handlarzach dewocjonaliami, którego duchowym ojcem według krytyków był Luis Bunuel.

W połowie lat 70. reżyser przeprowadził się do Gzowa, a jego kolejny film „Pełnia” (1979) otworzył nowy rozdział w twórczości Kondratiuka. Mieszając codzienność z elementami baśniowymi, tworzył własną wizję kina, w której filozofia i fantazja przeplatały się z bezpośrednim zapisem rzeczywistości. W kolejnych latach według tej formuły zrealizował trylogię „gzowską” – „Cztery pory roku” (1984), „Wrzeciono czasu” (1995) „Słoneczny zegar” (1997). – Filmy „gzowskie” prezentują kontemplacyjny stosunek do świata, specyficzny sposób przeżywania czasu. Wysmakowane estetycznie, a zarazem nobilitujące codzienność. Kondratiuk znajdował radość w filmowaniu urody świata, ale jego filmy są przepełnione goryczą wypływającą z samej istoty bytu. Jego bohaterowie buntują się przeciwko upływowi czasu, okrucieństwu natury, małości swego istnienia wobec bezmiaru kosmosu, by wreszcie ze stanem tym się pogodzić. Ważnym orężem w tych zmaganiach jest ocalająca, choć ograniczona przecież, moc sztuki. – napisała Ewa Nawój w portalu culture.pl.

Za „Cztery pory roku” Kondratiuk zdobył Brązowe Lwy Gdańskie (dla filmu niepełnometrażowego) oraz Brązowe Oko Leoparda w Locarno, z kolei za „Wrzeciono czasu” otrzymał Nagrodę Specjalną Jury na festiwalu w Gdyni oraz Złotą Taśmę Koła Piśmiennictwa SFP.

Na kolejne filmy Kondratiuk znów kazał czekać kilka lat – w 2001 roku powstała „Córa marnotrawna”, opowieść o polskim kapitalizmie. – … jest filmem metaforycznym, surrealistycznym, z absurdalną fabułą, której nikt mądry nie będzie próbował streszczać. To mój młodzieńczy wybryk, zjawisko paranormalne. Inspiracją był cytat z przemówienia pewnego posła, który z wysokiej trybuny wypowiedział te słowa: „Płyniemy na drugi brzeg, z brzegu gospodarki księżycowej do brzegu logiczności rynkowej. Statek jest dziurawy, dlatego tonie. Musimy osiągnąć dno, żeby się od niego odbić”. A więc film ten jest świadomą brednią w odpowiedzi na brednie nie tylko tego posła. Dzisiaj nie potrafię mówić serio o naszej trudnej transformacji, bo jesteśmy pionierami. Po raz pierwszy świat pracy obalił socjalizm, po raz pierwszy wykuwa w pocie czoła, zaciskając pasa zręby kapitalizmu. Przed nami nikt tego nie dokonał… Świat wyraża się o nas z uznaniem.- mówił „Gazecie Wyborczej”.

W 2004 roku powstał ostatni film fabularny Andrzeja Kondratiuka „Bar pod młynkiem”, subtelna opowieść o samotności, znów osadzona na prowincji z naturszczykami w rolach głównych. Reżyser sam stał się bohaterem dwóch filmów dokumentalnych „Andrzej Kondratiuk – Próba wywiadu” (2004) Joanny Cichockiej-Guli i Joanny Strzemiecznej-Wielczyk oraz zrealizowanego przez samego siebie „Pamiętnika Andrzeja Kondratiuka” (2006). Piętnaście lat temu tak określał swój status w polskim kinie: – Ja zawsze byłem inny, trochę z boku. Jestem jak podróżnik z opowiadania Tołstoja, który bardzo tęsknił za ojczyzną. A na pytanie, gdzie się urodził, odpowiedział: na statku, tylko nikt nie pamiętał dokąd płynął. A dokąd ja płynę? Do kina, do filmu, który jest niepodobny do innych. Nie wiadomo, do jakiej szuflady mnie włożyć – mówił o sobie „Gazecie Wyborczej”.

Andrzej Kondratiuk zmarł 22 czerwca 2016 roku, miał 79 lat. 

23.06.2016