Zmarł Stanisław Mikulski

Stanisław Mikulski zmarł 27 listopada. Miał 85 lat.

 

Urodził się w 1 maja 1929 roku w Łodzi. Pracę na planie filmowym zaczął w 1950 roku, gdy dostał niewielką rolę junaka młodzieżowej organizacji Służba Polsce, Franka Mazura w „Pierwszym starcie” Leonarda Buczkowskiego. To dzięki temu doświadczeniu postanowił zostać aktorem. Jego talent dostrzegł też kolega z planu. – Rolę komendanta obozu junaków grał Władysław Woźnik, dyrektor teatru w Katowicach. Zauważył mnie. „Na cholerę ci szkoła aktorska, zmarnujesz cztery lata. Wezmę cię do swojego teatru, a potem zdasz egzamin eksternistycznie – wspominał w rozmowie z serwisem film.onet.pl w 2008 roku. Tak się rzeczywiście stało – Mikulski w 1953 roku eksternistycznie ukończył krakowską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną.

Role filmowe

W 1955 roku aktor po raz pierwszy zagrał w mundurze, z którym widzowie będą go najlepiej kojarzyć – wcielił się w porucznika Jana Basiora w dramacie wojennym Jana Rybkowskiego „Godzina nadziei”. Początkowo grywał głównie role wojskowych lub partyzantów. W nowelowym „Cieniu” Jerzego Kawalerowicza (1956) jego bohater „Blondyn” należał do organizacji podziemnej, zaś w „Kanale” Andrzeja Wajdy (1956) był powstańcem, zastępcą granego przez Tadeusza Janczara „Koraba”. Tak, na łamach „Trybuny (86/2004) wspominał pracę na planie u Wajdy: – Zdjęcia plenerowe, „Kanału” realizowaliśmy w Warszawie, w gruzach przy ulicy Dolnej. Po zdjęciach trzeba było dwa – trzy razy się kąpać, żeby zmyć z siebie brud i sadzę, w której byliśmy umorusani. Sekwencję kanałową natomiast kręciliśmy w Łodzi. Wnętrza kanałów były dekoracjami. Zdjęcia realizowaliśmy na przełomie września i października, więc było już chłodno i wielu z nas się przeziębiło, mimo że codziennie rano wpuszczano nam podgrzewaną wodę, żebyśmy nie marzli. Ponieważ jednak woda chłodniała, więc donoszono nam herbatę z rumem, która przemieniała się z wolna w rum z herbatą.

 

Podobnie sprawiedliwych i walecznych bohaterów odtwarzał jeszcze choćby u Jerzego Passendorfera w „Skąpanych w ogniu” (1963),”Barwach walki” (1964), czy „Na melinę” Stanisława Różewicza (1965), mignął też w XIX-wiecznym mundurze w „Popiołach” Wajdy (1965). Współczesny, policyjny uniform założył do roli Piotra w kapitalnym debiucie Tadeusza Chmielewskiego „Ewa chce spać” (1957), gdzie wraz z tytułową bohaterką przemierzał miasto nocą. Cztery lata później Mikulski zagrał także w kryminale tego samego reżysera, czyli „Dwaj panowie N” – tam również wcielił się w rolę stóża porządku, czyli sierżanta Janka Dziewanowicza, prowadzącego śledztwo w sprawie morderstwa.

Zupełnie innym filmem w rozwijającej się karierze aktora była „Historia współczesna” Wandy Jakubowskiej (1961), oparty na faktach dramat społeczny o tragicznych skutkach kradzieży spirytusu metylowego. W kolejnych latach pojawiał się w kinie rzadko i w niezbyt głośnych filmach – w komedii „Bicz boży” Marii Kaniewskiej (1966), dramacie „Pogoń za Adamem” Jerzego Zarzyckiego (1970), „Opętaniu” Stanisława Lenartowicza (1972). Zabawny epizod – wujka Dobra Rada – zagrał w „Misiu” Stanisława Barei (1980). W 2012 roku pojawił się przed kamerą ostatni raz, wracając do swojej najpopularniejszej roli oficera Abwehry Hansa Klossa w „Stawce większej niż śmierć” Patryka Vegi.

Role telewizyjne

Stanisław Kolicki, podszywający się pod porucznika, a później kapitana, Hansa Klossa to obok Janka Kosa, najbardziej znana postać w polskiej powojennej telewizji. W wywiadach Mikulski wspominał, że został zaangażowany między innymi dlatego, że większość warszawskich aktorów już się reżyserom opatrzyła – on sam niedawno się przeprowadził do stolicy z Lublina. Choć wcześniej grywał podobne postacie mówił, że tę rolę przyjął bo gwarantowało mi to zagranie w sześciu spektaklach Teatru Telewizji – na początku było to w ramach Teatru Sensacji. Te pierwsze sześć odcinków było emitowanych na żywo. Nikt nie spodziewał się, że zainteresowanie nimi będzie tak ogromne, widzowie niejako wymusili jego kontynuację. Spektakli teatralnych było w sumie 14 i dopiero po nich zaczęto realizację tej wersji, którą emitowano jako serial telewizyjny – wspominał aktor podczas jednego z czatów internetowych, cytowanych przez portal e-teatr.pl. Odcinków serialu telewizyjnego zrealizowano w końcu 18.

 

– Do czasu ukazania się „Stawki…” nasza kinematografia prezentowała nam takie filmy jak „Piątka z ulicy Barskiej”, „Pokolenie”, „Kanał” czy „Popiół i diament”, a więc przegrywające pokolenie Polaków. Nagle pojawia się polski bohater, który podtrzymuje ducha w narodzie, który wygrywa. Myślę, że to miało duże znaczenie przy zaakceptowaniu przez widza „Stawki…”. Autorzy napisali świetne scenariusze. Poza tym serial był też bardzo dobrze zrealizowany, zagrany przez plejadę znakomitych aktorów. No i mieliśmy wtedy mało seriali, niewiele poza „Bonanzą”, „Świętym” czy „Hrabią Monte Christo” – tłumaczył fenomen serialu Mikulski.

 

„Stawkę…” emitowały stacje telewizyjne z niemal całego bloku komunistycznego, dzięki czemu aktor zyskał międzynarodową, gigantyczną sławę. Ta ostatnia jednocześnie stała się pułapką – Mikulski otrzymywał głównie propozycję zagrania podobnych ról. – Jeśli chodzi o film, to tylko jakieś ogony. „Panie Stanisławie, taką scenę mam, że pan wysiada z pociągu, a bohater filmu mówi do żony: „O, patrz, Kloss idzie”. Na tej zasadzie zagrałem samego siebie u Kondratiuka w „Dziewczynach do wzięcia”, u Szmagiera w „07, zgłoś się”, u Łomnickiego w „Domu”. I zacząłem zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak. No bo czy to normalne, że popularny aktor zamiast dostawać nowe role, ciągle wysiada z pociągu jako Kloss – mówił w wywiadzie dla film.onet.pl.

Niejako na pocieszenie – jak sam to określał – dostał rolę Tomasza „Samochodzika” w adaptacji popularnej powieści Zbigniewa Nienackiego. W nowym tysiącleciu telewizja okazała się dla niego bardziej przyjazna, wystąpił w serialach, takich jak „Złotopolscy”, „Kryminalni” czy „Samo życie”, prowadził też popularny teleturniej „Koło Fortuny”.

Teatr i odznaczenia

W kinie był amantem, na scenie aktorem wszechstronnym. Najpierw w lubelskim teatrze im. Osterwy, potem w stołecznych: Powszechnym, Ludowym, Polskim, Narodowym. – Teatr, w którym przecież pracowałem całe życie, dał mi – na ogromną ilość ról, które zagrałem – takie możliwości. I były to role nie tylko takie jak ów Cyrano de Bergerac, ale także dramatyczne, komediowe czy nawet farsowe. Grałem np. Makbeta czy Jagona w „Otellu” Szekspira, ale również Żewakina w „Ożenku” Gogola, Geronta w Molierowskich „Szelmostwach Skapena” czy w komediach Fredry. Kilku reżyserów, z którymi pracowałem w filmie, uważało, że mam ogromne możliwości charakterystyczne, ale żaden z nich nie ośmielił się mnie w takiej roli obsadzić. Tłumaczono mi, co uważałem za bzdurę, że widz przyzwyczaił się do mnie w owych rolach zacnych cywili i mundurowych. Tak więc, może trochę wbrew warunkom zewnętrznym, czuję się aktorem charakterystycznym. Tylko ilu widzów to widziało? W teatrze widziały mnie tysiące, a w filmie miliony – mówił. W 2012 ukazała się autobiografia aktora książka „Niechętnie o sobie”, w której Mikulski opisał nie tylko cienie i blaski sławy, ale także swój warsztat.

 

Ola Salwa

27.11.2014