"Zud" - Marta Minorowicz i Anna Wydra o filmie

14 lutego podczas 66. Berlinale odbyła się światowa premiera debiutu fabularnego „Zud” Marty Minorowicz. Przed berlińską premierą rozmawialiśmy z reżyserką oraz producentką filmu Anną Wydrą (Otter Films).

PISF: Dlaczego taki kierunek, dlaczego Wschód?

Marata Minorowicz: To się wszystko wiąże. Szukałam takiego tematu, w którym mogłabym rozwinąć i jeszcze raz przerobić temat przyrody. W moich krótkich dokumentach używałam natury, by komentować emocje i wydarzenia. Natomiast tutaj chciałam pójść krok dalej. Zależało mi, aby znaleźć taki temat i taką historię, która mi na to pozwoli. To była bardzo ogólna idea. W momencie, kiedy usłyszałam o przeprowadzanych na stepie wyścigach, gdzie mali chłopcy dosiadają koni i pędzą przez ten step 30 kilometrów, to wydawało mi się, że jest w tym temacie coś takiego, przez co będę mogła opowiedzieć o moich zainteresowaniach. Zaczęłam temat dokumentować i do niego się zbliżać. To, że to jest Mongolia było bardzo wtórne.

W którym momencie zapadła decyzja, że zamiast filmu dokumentalnego zrealizujecie fabułę?

MM: Ten film powstawał przez 3 lata. Jeździłam, dokumentowałam i dokonywałam wyborów, w którą stronę pójść. Podczas pierwszego wyjazdu przede wszystkim obserwowałam życie moich bohaterów, ale też szybko zorientowałam się, że istnieją takie historie na stepie i wydarzenia z ich przeszłości, których nie uda mi się pokazać w filmie dokumentalnym. W momencie, kiedy moi bohaterowie zaczęli opowiadać o wspólnych doświadczeniach ludzi żyjących na stepie to pomyślałam, że wartością filmu będzie, jeśli pozwolę im opowiedzieć te historie niekoniecznie tylko rejestrując to, co widzę. Mogłam zrobić dokument obserwacyjny, koncentrując się na tym, jak ta rzeczywistość wygląda. Natomiast poszłam krok dalej. Jednak pisanie scenariusza zawsze było inspirowane rozmowami z bohaterami. Bardzo zależało mi na zachowaniu autentyzmu tych historii, autentyzmu przeżyć ludzi zderzających się ze stepem. Gdy scenariusz powstał, konsultowałam go z bohaterami, by nie odbiegał od ich świata, ich historii.

Kiedy Anna Wydra i Otter Films dołączyło do produkcji?

Anna Wydra: Sparowała nas ze sobą Grit Lemke z DOK Leipzig. To ona wymyśliła, żeby do projektu Marty dołączyć mnie i Ann Carolin Renninger z zero one film. Marta rozmawiała z nami równolegle. Miała już wtedy pierwsze materiały i była po pierwszej dokumentacji dzięki stypendium scenariuszowemu. Projekt ogromnie mi się spodobał, ale pracowałam wtedy nad kilkoma filmami równocześnie i bałam się, że w tamtym momencie trudno będzie mi sprostać tak wymagającemu zadaniu, jakim wydawała się produkcja filmu „Zud”. Znałam Martę wcześniej ze Szkoły Wajdy, nasze drogi się kilkukrotnie przecinały, ale to było wszystko. Jednak obrazy, jakie wtedy mi Marta pokazała cały czas do mnie wracały. I ostatecznie mnie przekonały. To była jesień 2012. W grudniu złożyłyśmy projekt do Polsko-Niemieckiego Funduszu Co-developmentowego i w lutym 2013 r. otrzymałyśmy dofinansowanie. To pozwoliło na kolejne prace, rozwijanie projektu. Scenariusz nabrał kształtu i zaowocowało to pierwszym zwiastunem. Na pewno pieniądze z Funduszu pomogły w zdobyciu pieniędzy na film w Polsce i Niemczech, potem do tego dołączyło wsparcie otrzymane z Eurimages.

Opowiadasz historię ojca i syna, także historię pewnej mongolskiej rodziny. Na ile te odtwarzane przez bohaterów postaci są nimi samymi?

MM: Wyłapują dzikie konie i potrafią je oswoić i w pewien sposób są tymi moimi bohaterami. To że istnieje ryzyko utraty całego dobytku – takie historie się zdarzyły kilka lat wcześniej, ja nie byłam ich świadkiem. One też się zdarzały u ich sąsiadów, natomiast cały dramatyzm na potrzeby filmu został oczywiście wykreowany. Moi bohaterowie opowiadali  mi historie, często dramatyczne, które wydarzają się na stepie. Z tych kolektywnych przeżyć ludzi zmagających się ze stepem utkany jest ten film. Natomiast moi aktorzy są prawdziwymi nomadami, żyją w tej rzeczywistości,  ona ich otacza i kształtuje.

AW: Film był finansowany jako dokument, bo to wydawało nam się bliższe. Ekipa składała się zaledwie z kilku osób, mieliśmy prawdziwą rodzinę bohaterów. Jednak od początku towarzyszyło nam też myślenie fabularne.  Dla nas kryterium nazwania tego filmu fabułą lub dokumentem wiąże się z naszą postawą wobec bohaterów. Z jednej strony zależało nam na naturalności i obserwowaniu ich prawdziwego życia. Z drugiej strony w filmie znalazło się wiele ich przemyśleń i historii dotyczących życia na stepie, które jednak nigdy nie wydarzyły się im samym.

Jak przełamałaś barierę językową? Jak rozumiem, by obserwować nomadów z tak bliska musiałaś poznać ich język, czy też zatrudnić doskonałego tłumacza.

MM: Na początku jechaliśmy z niewielką ekipą. Bardzo pomógł nam kierownik produkcji ze strony mongolskiej Tumen Ulzi. Nie mieliśmy w ekipie tłumacza przez cały czas – to powodowało dużo frustracji, ale generowało też humorystyczne sytuacje, gdzie przełamywaliśmy bariery i poznawaliśmy się lepiej. Było to kilka wyjazdów, tak więc stawaliśmy się świadkami ich prawdziwego życia – chorób, utraty zwierząt i bardzo ostrych wiosen, które w Mongolii są naprawdę momentami granicznymi między życiem a śmiercią, bo tak naprawdę to wiosna tam jest tą porą, która stanowi największe zagrożenie przyjścia zudu i wymarcia młodych zwierząt. To wszystko powodowało, że się do siebie zbliżyliśmy. Oczywiście tłumacz był ogromnie istotny – w momencie, gdy ta produkcja otrzymała dofinansowanie i gdy dołączyli do nas profesjonalni producenci – bo na początku była to moja własna inicjatywa – to oczywiście znaleźliśmy bardzo dobrego tłumacza, który był pomocny. Ale on już wszedł w momencie, kiedy my już się znaliśmy i moi bohaterowie już wiedzieli, co jest dla mnie interesujące i czego oczekuję.

Jak pracowałaś z autorem zdjęć, żeby umiał przekazać towarzyszące wam emocje?

MM: Jest to już 3 film, który realizuję wspólnie z Pawłem Chorzępą. Znamy się i nie musimy sobie wyjaśniać, co nas interesuje, a co nie. Poza tym Paweł ma nie tylko ogromny talent i pasję, ale też dobre oko właśnie do podpatrywania przyrody, co już się sprawdziło w „Kawałku lata”. Tym samym tropem szliśmy w Mongolii. Wszystko też wynikało z tego, że nasi bohaterowie stopniowo zaczęli nas w różne sytuacje wpuszczać, mieli do nas zaufanie. To, że te zdjęcia mają taką intymność to też zasługa tego, że mieliśmy dobre relacje z bohaterami, że nam zaufali. Przegadywaliśmy scenariusz i wiedziałam, co w każdej scenie powinno się zmieścić, jakie słowo powinno paść – aczkolwiek tych słów jest bardzo niewiele, raczej opowiadamy obrazem.

Jak ci się udało opowiedzieć tę historię w sposób zrozumiały np. dla ludzi z zachodniej Europy?

MM: Tak naprawdę jest to historia uniwersalna. Na bardzo podstawowym poziomie jest to historia ojca i jego oczekiwań wobec syna i też jaką decyzję musi to dziecko podjąć. To pierwsza decyzja, która będzie potem determinować jego życie – to moment wyborów, dojrzewania. Natomiast bardzo mi zależało, żeby w szerszym kontekście pokazać jak działa magiczny trójkąt człowiek – zwierzę – przyroda i w jaki sposób wzajemnie się nakładają ramiona tego trójkąta. Zależało mi, aby centralną sytuacją, takim jądrem, było doprowadzenie do momentu, gdy człowiek jest uzależniony od dzikiego konia. Dla mnie w szerszym kontekście to oznacza pytanie, do jakiego momentu człowiek może ujarzmić dziką przyrodę i co się stanie, kiedy ta natura w którymś momencie powie „dość, stop, nie!”. Na tym mi zależało.

Ja bym jeszcze do tego trójkąta dodała śmierć – to też jest bardzo mocne w twoim filmie.

MM: To właśnie ten moment, kiedy natura mówi człowiekowi „stop” i widzimy, jak to wpływa na jego życie. To że śmierć jest tam tak obecna jest o tyle fascynujące, że kiedy przyjechaliśmy do Mongolii po raz pierwszy między końcem kwietnia a początkiem maja to ta śmierć była tam wszędzie. Śmierć była bardzo blisko życia.

Czy inspirowała cię tylko tamtejsza przyroda i to, co znalazłaś w Mongolii, czy też za twoim filmem stoją jeszcze inne inspiracje?

MM: Na etapie produkcji miałam duży problem ze znalezieniem filmu – odnośnika, do którego mogłabym przyrównywać „Zud”. To kino, które lubię, akurat nie jest tym filmem. Ja bardzo lubię rosyjskie kino, fascynuję się Tarkowskim. Natomiast na pewno dużo dały mi narzędzia, z jakich korzysta dokumentalista. Jednak trudno mi znaleźć tytuł, o którym mogłabym powiedzieć, że mnie zainspirował. Bardzo lubię film „Ziemia” Aleksandra Dowżenki z lat 30.

Jak wyglądał pomysł na drogę festiwalową  filmu „Zud”? Czy od razu celowaliście w festiwal tej rangi co Berlinale?

AW: Tak, od początku taki był plan. Film był skończony właściwie w kwietniu 2015 roku. Mieliśmy pełną dowolność i nikt po skończeniu filmu nic nam nie narzucał, jak szybko musimy go gdzieś pokazać. Naszym osobistym celem było, by stało się to jak najszybciej. Rzeczywiście wszyscy wyszliśmy z założenia, że bardzo wierzymy w piękno tego filmu i jego uniwersalną mądrość. Doszliśmy do wniosku, że chcemy przejść przez selekcję tych najważniejszych festiwali. W sierpniu otrzymaliśmy sygnał, że film podoba się organizatorom festiwalu w Berlinie. Było dla nas jasne, że chcemy zacząć od festiwali stricte fabularnych, które pokazują też kino dokumentalne. Natomiast nie zamykamy się na prezentowanie tego filmu na wydarzeniach specjalizujących się w pokazywaniu dokumentów oraz docu-fiction, i tych nazywających „Zud” fabułą. To na pewno pozwoli na ciekawe rozmowy o tym, czy granice fikcja-dokument się zacierają. Dziś coraz więcej festiwali filmowych jest otwartych na takie eksperymenty.

Rozmawiała Marta Sikorska

15.02.2016